To, że tylu obywateli ruszyło do urn wyborczych to z jednej strony wynik zamierzonych i niezamierzonych działań Zjednoczonej Prawicy, której na wysokiej frekwencji zależało. Dodatkowe lokale wyborcze, specjalne autobusy dowożące wyborców, obietnica setek tysięcy złotych dla gmin z najwyższą frekwencją miały przysporzyć głosów PiSowi. Być może faktycznie do tych punktów, tymi autobusami, wyborcy PiS się udali, ale znacznie więcej Polaków oddało głos na kandydatów z list opozycji demokratycznej, kierując się zarówno sprzeciwem wobec działań prawicowej władzy, jak i prowadzoną przez działaczy PiS kampanią przedwyborczą. W tej kampanii uczestniczył cały, najliczniejszy w Europie rząd z premierem, wicepremierem, ministrami i marszałkiem Sejmu na czele, a lokalni działacze, którzy także na wiecach poparcia się pojawiali i pewnie te spotkania organizowali, zostali zepchnięci na drugi plan. Do przedwyborczej ofensywy wciągnięto państwowe radio i telewizję, wydawnictwa i gazety wykupione przez prezesa ORLENU Obajtka, wydrukowano opiewające na setki tysięcy i miliony złotych kartonowe czeki, rozdawane przez ministrów. A wszystko to do walki z jednym wrogiem - przewodniczącym KO, Donaldem Tuskiem. I wbrew zamierzeniom pisowskich speców od marketingu politycznego, raczej budowało to pozycję Tuska, niż mu szkodziło. Bo wielkim i niezwykle ważnym musi być ktoś, przeciw komu takie działa się wyciąga, którego nazwisko pada w co drugim zdaniu wypowiadanym przez najważniejszych przedstawicieli rządu. I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w pewnym momencie, podczas tych wieców, te znamienite osoby zaczęły przypominać głuszca, ptaka z rodziny kurowatych, który podczas tokowania głuchnie, nie reaguje na bodźce zewnętrzne, można powiedzieć - głupieje.
|